Na koniec cyklu o biciu po buzi chciałbym złożyć wyrazy szacunku na ręce dwóch mistrzów. Pierwszy nauczył mnie wiele w praktyce i jest to Leszek Starybrat, drugi zaś to Lee Jun Fan, który w świecie Zachodu znany jest jako Bruce Lee, a którego teoria pobrzmiewa do dziś w formie Mixed Martial Arts, czyli jako wszechstylowe starcie dwóch ludzi. Si-fu Starybrat miał specyficzne metody treningowe i w wielu kwestiach się z nim do dziś nie zgadzam, jednak wiedza teoretyczna, jak i praktyczna (dotycząca samej walki) jaką posiada jest na najwyższym poziomie. Niestety nie każdy jest w stanie znieść tradycyjny trening chiński i to powoduje, że część ludzi się o nim źle wyraża, ale jak to powiedział Chilon ze Sparty: "O zmarłych należy mówić dobrze, albo wcale.", więc skupmy się bardziej na panu Lee. Najgorsze, że na Bruce'a patrzy się często z perspektywy "Wejścia smoka" i całej filmografii, jednak był to pierwszy mistrz w nowożytnych dziejach sztuk walki, który odważył się oddzielić ziarno, czyli wszystko, co nam pomaga wygrać w starciu od plew - całego mistycyzmu, który przeplata się w tzw. chińskich stylach tradycyjnych. Należy jednak zauważyć, że tak, jak w diecie, oddzielenie otrąb od ziarna spowodowało wiele szkód dla zdrowia człowieka i nauka potwierdza niezbędność pewnej ilości materiału balastowego w organizmie ludzkim, tak w sztukach walki powinna być odrobina ćwiczeń medytacyjnych i kontemplacyjnych, o czym zapominają współcześni "wymiatacze" z MMA, UFC i K-1. Druga sprawa, to są czasy, w których ów majster żył i porównywanie przeszłości do teraźniejszości jest nie na miejscu w całym sporcie, gdyż wiedza o treningu, diecie i wspomaganiu cały czas idzie naprzód. W związku z czym porównanie Marka Spitza z Michaelem Phelpsem, czy np. Wilta Chamberlaina z Dwightem Howadem jest bezzasadne, jednak trzeba przyznać, że Bruce jako pierwszy fighter konsultował program treningowy z Joe Weiderem, zwracał uwagę na składniki diety sportowca oraz unowocześniał sprzęt treningowy. Człowiek ten ponadto interesował się filozofią, a niewielu zapewne wie, że był instruktorem cha-chy. Dla mnie Lee Jun Fan jest wzorem, gdyż facet wżył około 65 kg, mierzył około 170 cm, a potrafił wykonać tzw. 1-calowe uderzenie.
Jest to coś, czego jeszcze nie widziałem u współczesnych fighterów. W tej technice nie ma nic mistycznego, tylko perfekcyjna koordynacja, a dokładniej rzecz ujmując zdolność sprzęgania, czyli łączenia elementów ciała w czasie. Nawet niewprawne oko dostrzeże, że w tym uderzeniu nie ma żadnego zamachu, żadnego balansu ciałem, czy rozpędu wstępnego. Mistrz przykłada palce, napina mięśnie i sprawia, że koleś siada na krześle. Cieszy mnie, że narodził się taki człowiek, który był pomostem między Wschodem i Zachodem, który potrafił pracować jak Chińczyk i myśleć jak Europejczyk, który był dla mnie inspiracją do napisania pracy magisterskiej na temat dalekowschodnich sztuk walki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz